niedziela, 31 lipca 2016

Budynek - ul. Belwederska 36/38 (A,B,C,D)

Zdjęcia wykonałam w maju 2016 r. Budynek A.
Budynek C.
Budynek A.
Z lewej strony budynek B.
Od lewej budynek B, w głębi budynek C, z prawej budynek A. Daleko w głębi za budynkiem C znajduje się budynek D.
Budynek B, ujęcie od ul. Belwederskiej.
Tabliczka, którą można zobaczyć przy wejściu od ul. Lądowej.
Budynek B, ujęcie od ul. Lądowej.
Budynki mieszkalne osiedla ZUS (Zakład Ubezpieczeń Społecznych) przy ul. Belwederskiej 36/38 A, B (budynkowi poświęcę więcej miejsca przy opisie adresu Lądowa 5/11), C i D. Łączna powierzchnia zabudowy wynosi 3 510 metra kwadratowego. Każdy budynek ma 4 kondygnacje nadziemne.
Przytoczę treść powyżej załączonej przeze mnie tabliczki:
"Osiedle mieszkaniowe wzniesione w latach 1936-1938 w stylu modernistycznym, projektanci:
Wacław Ryttel, Jadwiga i Jerzy Poznańscy.
W latach 1938-1939 mieszkali tu m.in.:
Kazimierz Wierzyński - poeta, prozaik i publicysta, współzałożyciel grupy poetyckiej Skamander,
prof. Jan Zachwatowicz - architekt i wieloletni Generalny Konserwator Zabytków, twórca koncepcji odbudowy warszawskiej Starówki."
W latach 70-tych wykonano na elewacji dodatkową warstwę zewnętrzną w formie nakrapianego tynku cementowego (tzw. baranek).
Wspólnota Mieszkaniowa rozpoczęła działalność w 1998 r. 
W 2014 r. została odtworzona elewacja budynków (wymiana tynków) zgodnie z zaleceniami Stołecznego Konserwatora Zabytków oraz wykonano generalny remont balkonów.
W 2014 r. została wykonana izolacja ścian piwnic wszystkich czterech budynków.

Ciekawostka:
1.W dniu 7 października 1982 r. w mieszkaniu nr 111 przy ul. Belwederskiej 36/38 płk. Mieczysław Roman zastrzelił swoją córkę i zięcia. W więzieniu odsiedział 5 lat. Poniżej cytuję fragment artykułu pt."Strzały na Belwederskiej" Sławomira Cenckiewicza:
"Morderstwo z nienawiści
Pułkownik Mieczysław Roman nie wrócił już do pracy w wywiadzie. W latach 1966–1975 pracował w MON, a w latach 1975–1981 w Ministerstwie Komunikacji jako dyrektor Centralnego Zarządu Lotnictwa Cywilnego. Po wprowadzeniu stanu wojennego przypomniał sobie o nim szef resortu spraw wewnętrznych gen. Kiszczak, który 5 czerwca 1982 roku wyznaczył go na stanowisko zastępcy szefa wojsk MSW. Cztery miesiące później Roman w obecności żony i dwojga wnucząt zastrzelił swoją jedyną córkę – Marię Roman-Bartkowiak (ur. 1951) – lekarza weterynarii w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego (Akademii Rolniczej) w Warszawie, i jej męża Janusza Bartkowiaka (ur. 1948) – porucznika LWP pełniącego służbę w Wojskowym Ośrodku Naukowo-Badawczym Służby Weterynaryjnej w Warszawie. O sprawie pisała podziemna „Solidarność".
Następnego dnia podczas przesłuchania w Prokuraturze Wojskowej w Warszawie zabójca tłumaczył, że strzały kierował wyłącznie w stronę zięcia, który tego wieczoru zdecydowanie krytykował go za pracę w „bandyckim resorcie". Opowiadał też o swojej nieskrywanej niechęci do Janusza Bartkowiaka spowodowaną faktem, że „pochodził z rodziny katolickiej i to o znacznych przekonaniach w tej mierze". „Sam był bardzo wierzący i praktykował czynności religijne – ciągnął zabójca. – W związku z tym, iż moja żona była z pochodzenia i obywatelstwa Rosjanką, zaczęły między zięciem a żoną zarysowywać się różnice światopoglądowe, które miały wpływ na nasze codzienne stosunki. Zięć wywierał znaczny wpływ na moją córkę i spowodował, że ona ochrzciła się i zawarli ślub kościelny. Również ich dzieci były ochrzczone". Współpracownik Kiszczaka opisał też moment popełnienia zbrodni, sugerując przy tym działanie w obronie własnej: „Byłem wtedy i jestem obecnie również całkowicie przekonany, iż on chciał mnie uderzyć. [...] Nacisnąłem spust, oddając strzał z tzw. biodra. Nie wiem obecnie, jak to się stało, tzn. czy on zasłonił córkę, czy też ona zasłoniła swym ciałem jego, w każdym razie kula uderzyła moją córkę w piersi. [...] Córka po strzale usunęła się na podłogę, odsłaniając zięcia. [...] Ja nacisnąłem znowu spust i padł drugi strzał. Nie wiem, czy tym strzałem trafiłem zięcia. [...] Wiem również na pewno, że strzeliłem trzeci raz do zięcia [...]. Krzyknąłem chyba do żony, by zadzwoniła po lekarzy celem ratowania córki z telefonu sąsiadów. Sam natomiast zadzwoniłem do płk. Buły – zastępcy szefa WSW, który jest moim znajomym i mieszka w sąsiednim budynku. [...] Chciałem wziąć pistolet i zastrzelić się. Jednakże w tym czasie wbiegli do mieszkania moi sąsiedzi, a to gen. Kaługin i emerytowany pułkownik, którego nie znam z nazwiska"."
Źródło: http://www.historia.uwazamrze.pl/artykul/911165.

1 komentarz:

  1. Dziękuję bardzo za taką ciekawą informację. Mój pradziadek mieszkał same w tym mieszkaniu do 1951 roku. A nawet jest tam plan mieszkania. To jest niesamowite!

    OdpowiedzUsuń