wtorek, 30 lipca 2013

Polskie Towarzystwo Radiotechniczne przy ul. Narbutta 29



 Budynek P.T.R. przy ul. Narbutta 29

Polskie Towarzystwo Radiotechniczne (P.T.R.) – przedsiębiorstwo (spółka akcyjna), powstałe w 1923 r. przez połączenie spółek Farad i Radjopol (pierwszym dyrektorem został Józef Adam Plebański). Zajmowało się konstruowaniem i wytwarzaniem sprzętu radiotechnicznego (nadawczo-odbiorczych stacji radiotelegraficznych, lamp elektronowych, odbiorników radiowych).

75% udziałów P.T.R. miały koncerny zagraniczne, gł. Marconi Wireless Telegraph i Société Française Radioélectrique. P.T.R. odegrało istotną rolę w organizowaniu polskiej radiofonii, m.in. uruchomiło 1 lutego 1925 r. pierwszą w Polsce radiową stację nadawczą i przeprowadziło pierwszą audycję radiową na długości fali 385 m. W 1928 r. zostało przekształcone w Polskie Zakłady Marconi SA.

Dyrektor P.T.R. Roman Rudniewski. 1 lutego 1925 r. na fali 385 m. przed mikrofonem warszawskiego studio zainaugurował działalność radia w Polsce. Cały program trwał 1 godzinę. Mogło wysłuchać go 170 zarejestrowanych abonentów radiowych w Polsce.  

Później zaczął się sezon burz, radio przerwało emisje. Powrócono do nich po uspokojeniu się pogody - jesienią. Jednak nie na długo. P.T.R. wyrosła konkurencja. Jesienią 1925 r. powstało Polskie Radio sp. z o.o. Swoją pierwszą rozgłośnię uruchomiło przy ul. Kredytowej. P.T.R., które miało rozgłośnię próbną, nie dostało koncesji i nie mogło finansować się z abonamentu. W kwietniu 1926 r. zaprzestało emisji programów.

Pracownicy częściowo przenieśli się do Polskiego Radia, a firma przy ul. Narbutta zajęła się wyłącznie produkcją aparatury radiowej. Tak było do roku 1928, kiedy to P.T.R. ogłosiło upadłość.

"Na burzliwe zebranie wierzycieli przybył specjalny wysłannik brytyjskiej Marconi Wireless Telegraph Co Ltd. i zakończył spory jednym pociągnięciem pióra, kładąc podpis na czeku opiewającym na zawrotną kwotę 5 tys. funtów szterlingów (milion przedwojennych złotych). Upadła firma została wykupiona przez Brytyjczyków z Marconiego i przekształcona w Polskie Zakłady Marconi S.A.". Wtedy też na tyłach budynku powstała nowa hala produkcyjna dostawiona do starych zabudowań. Dawno też zdemontowano sam maszt radiowy.

W tym stanie budynek przetrwał do 1944 r. Niemcy wysadzili hale produkcyjne i spalili budynek frontowy. Już po wojnie jego mury posłużyły do budowy trzypiętrowego budynku mieszkalnego.

Mury P.T.R. przetrwały do dziś. Ukryte są jednak w kompletnie innym budynku. To trzypiętrowa kamienica zbudowana tu po drugiej wojnie światowej, dziś mieści Ośrodek "Karta", a przez lata jednostkę wojskową.


Ciekawostki:
  1. Jan Kiepura  rozpoczął długa tradycję występów przed mikrofonem radiowym wielkich polskich artystów. Honorarium za występ w P.T.R. wynosiło 25 zł. i było niezależne od wielkości i blasku występującej gwiazdy. Skalkulowano je na poziomie dojazdu taksówką z centrum do rozgłośni wówczas znajdującej się na przedmieściach Warszawy. Następny występ Jana Kiepury przed mikrofonami Polskiego Radia odbył się 1929 roku. Honorarium wyniosło  20 000 zł. Trzeba jednak dodać, że artysta przekazał je na cele dobroczynne.
  2. Na zapleczu budynku zostały wybudowane we własnych warsztatach mechanicznych dwa 40-to metrowe  maszty anteny nadawczej rozsunięte względem siebie na odległość 20 m.  
    1925 r.
    3.  W studio P.T.R,  w czasie audycji Kazimiera Niewiarowska. przed pierwszym w Polsce mikrofonem radiowym. Był to kilkunastu-kilogramowy mikrofon dynamiczny firmy Marconi.  W celu uzyskania dobrych warunków akustycznych ściany wyłożono grubym, zielonym suknem a podłogę matami z włókien kokosowych.

I Miejska Szkoła Rękodzielnicza Żeńska - ul. Kazimierzowska 60

przed 1939
listopad 2011
źródło: Zdjęcie - Szymon Patoka
I Miejska Szkoła Rękodzielnicza Żeńska

Architekt: Marian Kontkiewicz.
Budowa: w latach 1926-28.Szkoła Rękodzielnicza (założona z inicjatywy Towarzystwa „Rozwój” 10.12.1915 r.) pierwotnie mieściła się przy ul. Nowowiejskiej 27, w jednym z budynków na terenie zespołu rosyjskiego szpitala wojskowego.
W 1921 r.szkołę przeniesiono na Mokotów; miała być to przeprowadzka tymczasowa, jednak po kilku latach okazało się, że szkoła zostanie na Mokotowie na dłużej, toteż dla jej potrzeb wzniesiono nowy gmach na rogu ul. Kazimierzowskiej i ul. Narbutta.

Podczas II wojny św. w gmachu mieściły się niemieckie koszary SS, mimo ciężkich walk niezdobyte podczas Powstania Warszawskiego (atakowane już 1 sierpnia przez batalion „Bałtyk” ze Zgrupowania Pułku Baszta).

 Zdj. własne ;) 10/2015
W okresie powojennym zespół rozbudowano o nowe skrzydła od strony ul. Wiśniowej.

Obecnie: Zespół Szkół Odzieżowych, Fryzjerskich i Kosmetycznych nr 22. Patronka Technikum Odzieżowego i Fryzjerskiego - Maria Bratkowska.
Maria Bratkowska

W budynku mieszczą się:
  1. LXXXII Liceum Ogólnokształcące
  2. Technikum Odzieżowe i Fryzjerskie
  3. Zasadnicza Szkoła Zawodowa nr 4
  4. Szkoła Policealna nr 11
  5. Technikum Uzupełniające nr 10 dla Dorosłych
  6. Szkoła Policealna nr 50 dla Dorosłych
  7. Zasadnicza Szkoła Zawodowa nr 58 dla Dorosłych

wtorek, 23 lipca 2013

Szpital Sióstr Elżbietanek - ul. Goszczyńskiego 1




Szpital Sióstr Elżbietanek przy ul. Goszczyńskiego 1 
Historia obiektu
Budynek dawnego Szpitala Sióstr Elżbietanek został wzniesiony w latach 1929–1931 staraniem Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety jako szpital pod wezwaniem św. Antoniego. Ówczesna nazwa szpitala wpisuje się w historię misyjnej działalności Sióstr Elżbietanek na rzecz niesienia pomocy chorym. Jej początek wiąże się z działalnością hr. Julii Aleksandrowicz, która pod wpływem osobistych przeżyć postanowiła poświęcić się niesieniu pomocy chorym. Zdobyła wykształcenie pielęgniarskie w Wiedniu i Berlinie, a po powrocie do Warszawy postanowiła stworzyć własny szpital. W tym celu z jej inicjatywy powstało w 1902 roku w Warszawie Towarzystwo Opieki nad Chorymi Pozaszpitalnymi pod wezwaniem św. Antoniego, które dzięki darowiznom i datkom zakupiło w 1908 roku budynek przy ul. Topiel 14, gdzie urządzono szpital pod wezwaniem św. Antoniego. Hr. Julia Aleksandrowicz do pracy w tym szpitalu sprowadziła w 1922 roku z Poznania pierwsze Siostry Elżbietanki. To one, a zwłaszcza matka przełożona Ludwika Opertowska, wystąpiła w 1928 roku z ideą budowy nowego szpitala. W tym celu Siostry Elżbietanki zakupiły plac na Mokotowie przy ul. Goszczyńskiego 1.

W dniu 15 sierpnia 1929 roku nuncjusz papieski w Polsce arcybiskup Franciszek Marmaggi poświęcił kamień węgielny pod budowę nowego szpitala pod wezwaniem św. Antoniego. Budowę szpitala ukończono w 1931 roku. Wzniesiony czteropiętrowy gmach posiadał oddziały: wewnętrzny, chirurgię, laryngologię, ginekologię i okulistykę. W szpitalu mieszkały również Siostry Elżbietanki.

W okresie okupacji niemieckiej szpital funkcjonował jako placówka cywilna pod zarządem niemieckim. Po Powstaniu Warszawskim w 1944 roku szpital w 90 procentach został zniszczony przez Niemców, a Siostry Elżbietanki wywiezione do obozu w Pruszkowie.

Po wojnie Siostry Elżbietanki jako właścicielki zburzonego budynku zwróciły się w 1946 roku do ówczesnego Wydziału Zdrowia Rady Narodowej w Warszawie z prośbą o pomoc finansową na odbudowę szpitala. Pomoc taką uzyskały w zamian za dziesięcioletnią dzierżawę szpitala. Odbudowa szpitala prowadzona była w latach 1946–1948.

W 1949 roku szpital upaństwowiono. Siostry Elżbietanki pracowały w nim i mieszkały jeszcze do 1954 roku, kiedy to zostały wyrzucone ze szpitala. W okresie powojennym szpital nosił nazwy: Szpitala Miejskiego nr 6 w Warszawie, Szpitala Sióstr Elżbietanek oraz zwyczajową nazwę używaną przez pacjentów – „szpital na Goszczyńskiego”.
 Szpital przed remontem.
                                                                 Szpital po remoncie.
W poniedziałek tj. 27 maja 2013 r. został uroczyście otwarty w Warszawie Szpital św. Elżbiety - Mokotowskie Centrum Medyczne Sp. z o.o., działający w zrewitalizowanym obiekcie dawnego Szpitala Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety przy ul. Goszczyńskiego.
Szpital św. Elżbiety dysponuje łącznie 146. łóżkami w 1-, 2- i 3-osobowych salach pacjentów, w tym 12. łóżkami opieki pooperacyjnej i 6. stanowiskami AOIT oraz 12 stanowiskami chemioterapii ambulatoryjnej, a ponadto izbą przyjęć, centralnym blokiem operacyjnym (5 sal operacyjnych), zakładem diagnostyki obrazowej, 6. gabinetami zabiegowymi, poradnią z 12. gabinetami badań, laboratorium analitycznym, centralną sterylizatornią oraz apteką szpitalną.

Historia polskiej medycyny
Szpital miał niewątpliwe sukcesy i był na mapie Warszawy ważną placówką służby zdrowia.
Jeszcze przed upaństwowieniem szpitala w 1946 r. powstał w nim jako jeden z pierwszych w kraju Oddział Gastrologiczny, w 1951 r. przekształcony w Klinikę Gastroenterologii Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego (CMKP) – prof. Eugeniusz Butruk, prof. Witold Bartnik.
W szpitalu powstał w 1954 r. pierwszy w Polsce Oddział Chorób Układu Krążenia (prof. Edmund Żera), przekształcony później w Klinikę Kardiologii Instytutu Doskonalenia Kadr Lekarskich, a następnie CMKP.
Szpital był placówką rozwoju kadr dla kardiologii; w nim rozpoczynał pracę m.in. prof. Witold Rużyłło.
Szpital był również ważnym ośrodkiem rozwoju chirurgii; ordynatorami Oddziału Chirurgii byli prof. Jerzy Rutkowski i prof. Henryk Rykowski.
W szpitalu swoje początki miała chirurgia naczyniowa (Katedra i Klinika Chirurgii Naczyniowej CMKP), którą tworzyli i rozwijali m.in. prof. Wojciech Noszczyk i prof. Mieczysław Tylicki – twórca polskiej proktologii.
Możliwości rozwojowe szpitala były jednak ograniczone: w okresie powojennym, od czasu odbudowy, nie przeprowadzono remontu generalnego budynku, a plany jego rozbudowy nie zmaterializowały się.

Pamięć o historycznych postaciach Szpitala:

Hrabina Julia Aleksandrowicz – założycielka Towarzystwa Opieki nad Chorymi Poza szpitalnymi pod wezwaniem św. Antoniego.
Matka Ludwika Opertowska – założycielka Szpitala przy ul. Goszczyńskiego 1.
Prof. Edmund Żera – twórca pierwszej w kraju Kliniki i Katedry Kardiologii.
Prof. Eugeniusz Butruk – wieloletni Konsultant Krajowy w zakresie gastroenterologii, twórca Kliniki Gastroenterologii.
Prof. Witold Bronisław Bartnik – twórca wielu nowatorskich technik operacyjnych.
Prof. Jerzy Rutkowski – wieloletni ordynator Oddziału Chirurgicznego.
Doc. dr Mieczysław Tylicki – twórca polskiej proktologii.

Ciekawostka:
1.  Szpital św. Elżbiety – Mokotowskie Centrum Medyczne Sp. z o.o. w Warszawie jest pierwszym ośrodkiem w Polsce dysponującym urządzeniem NanoKnife produkowanym przez amerykańską firmę Angiodynamics.

Do tej pory urządzenia te wykorzystywane były w USA i krajach Unii Europejskiej.
Urządzenie to dzięki swojej nowatorskiej metodzie działania otwiera nowy rozdział leczenia onkologicznego, zapewniając możliwość leczenia zmian nowotworowych do tej pory uznawanych za nieoperacyjne i skazujących pacjentów na leczenie paliatywne.
Urządzenie wykorzystuje nowatorską metodę nietermicznej ablacji, działającą w oparciu o nieodwracalną elektroporację błony komórkowej. Pozwala to na trwałe uszkodzenie komórek przy jednoczesnym zachowaniu funkcji ważnych dla organizmu ludzkiego struktur, takich jak naczynia krwionośne, nerwy czy drogi żółciowe.
Metoda ta została zaaprobowana w USA i Europie po pomyślnych próbach leczenia zmian wątroby, trzustki, prostaty i nerek, niemożliwych do leczenia innymi metodami.


AKTUALIZACJA:
1. Szpital otwarto jako prywatną placówkę, niemającą - jak mówił pełnomocnik miasta w 2014 r. - kontraktu z NFZ (może dlatego wokół szpitala jest tak cicho???).
2. W 2013 r. SO oddalił powództwo Prowincji Warszawskiej Zgromadzenia Sióstr Św. Elżbiety przeciw miastu o zapłaty 594 tys. zł wraz z odsetkami za pogorszenie stanu obiektu w okresie między 2003 r. a 2006 r. Siostry twierdziły, że zarządzając budynkiem, miasto nie dokonało wymaganych remontów i napraw, które kosztowałyby ok. 600 tys. zł.
SA uznał wyrok SO za słuszny, a zakon obciążył zwrotem miastu 10 tys. zł kosztów sprawy.
3. Elżbietanki wygrały już wcześniej inny proces z miastem o zapłatę 680 tys. zł odszkodowania, gdyż musiały na swój koszt usunąć z dawnego szpitala ruchomości w nim pozostawione.
4. Link na FB (można poczytać recenzje, zobaczyć kto i jak ocenił szpital) https://www.facebook.com/szpitalse/timeline

 Poniżej dwa zdj. z listopada 2015 r.

poniedziałek, 22 lipca 2013

I Ośrodek Zdrowia i Opieki - ul. Puławska 91 róg ul. Dolnej (obecnie nie istnieje)



Budowa: 1925. Wzniesiony dzięki pomocy fundacji Rockefelera ośrodek zdrowia stał się wzorem dla pozostały ośrodków zakładanych w poszczególnych dzielnicach Warszawy. Prawdopodobnie do zespołu Ośrodka należał, także budynek przy Puławskiej. Przy ośrodku, przy ul. Dolnej w 1924 zbudowano, także ozdobny zdrój.

Poniżej zabudowań Ośrodka, przy ul. Dolnej, ale pod wspólnym adresem Puławska 91, znajdował się wzniesiony około 1914 gmach Instytutu Higieny Psychicznej.
Zniszczony: budynek uległ zniszczeniu w czasie II wojny św.


Do roku 1944 na rogu Dolnej i Puławskiej stały zabudowania Pogotowia Opieki dla Dzieci. W czasie Powstania był tam szpital.
Cyt. za Rzeczpospolitą: http://www.rp.pl/artykul/342712.html
"Uciekajcie, palą nas
Opis tych przerażających wydarzeń zachował się w relacji Mieczysława Dobrowolskiego 'Bogumiła', dziennikarza mieszkającego przy ul. Narbutta. Niespełna dwa tygodnie przed zajęciem przez Niemców Mokotowa zachorował ciężko na czerwonkę. Trafił do szpitala mieszczącego się w niewielkim jednopiętrowym budynku obok ulicy Puławskiej, przy skarpie opadającej w ulicę Dolną. 26 września Niemcy przystąpili do skoncentrowanego ataku wzdłuż ulicy Dolnej, siejąc śmierć i zniszczenie. Pociski niemieckie rwały się nieomal tuż przed oknami naszego szpitala. (...) W chwilach opadania pyłu przez czeluści okien widać było wycofujące się z Dolnego Mokotowa oddziały powstańcze. Posuwali się gęsiego pod murami zwalonych i dymiących domów, obdarci i często okrwawieni. Obok nich szły sanitariuszki, podtrzymując rannych; nie młode dziewczęta, ale upiory, chude i brudne, o gorejących jak węgle oczach. (...) Paniczny strach przed Niemcami ogarnął nawet ludzi bardzo odważnych. Chorzy niszczyli opaski i dystynkcje powstańcze, zachowując najczęściej jedynie legitymacje swoich formacji. (...) Około jedenastej nastąpiła całkowita cisza, aż w uszach dzwoniło, i po chwili usłyszeliśmy znienawidzony szwargot Niemców. Rozmawiali z personelem naszego szpitala. Po paru minutach zjawiła się jedna z pielęgniarek, oświadczając, że Niemcy obiecali dostarczyć żywność i medykamenty oraz przyrzekli pełne bezpieczeństwo chorym. Zapanowała nieopisana radość. Czując, że wyrządzam wielką krzywdę współtowarzyszom, zabierając im nadzieję ujścia z życiem, powiedziałem między innymi: Ja im nic nie wierzę. Tamtej nocy Dobrowolski nie mógł zasnąć, myślał o bliskich, o tym, czy dane mu będzie się z nimi spotkać. Za oknami słychać było kroki, a następnie jakby przesuwanie szaf w korytarzu bądź w sąsiedniej izbie. Po pewnym czasie znów usłyszałem jakieś kroki, którym towarzyszyły ciche rozmowy i chrobot tak jakby przekręcanych w zamkach kluczy. Po czym znów nastąpiła cisza. W naszej izbie wszyscy spali, oddychając lekko. Długo nadsłuchiwałem. Potem zmorzony snem przytuliłem głowę do poduszki. Obudził mnie blask i zapach dymu. Przetarłem rękami oczy klejące się od brudu. W pierwszej chwili wydawało mi się, że to jakiś koszmarny sen. Iskry padały na poduszkę przez otwór okienny do naszej izby. A z sąsiednich izb dochodziły do mych uszu pojedyncze nawoływania: Siostro, ratunku, siostro!. Wokół mnie wszyscy spali, nie przeczuwając nic złego. Zdenerwowany do ostatnich granic wydobyłem ukryty rewolwer i wsunąłem do kieszeni. Począłem budzić chorych. (...) Uciekajcie, palą nas! Poczułem się z nagła silny. To było zdumiewające. Jeden skok na taboret, następnie drugi przez okno i znalazłem się po chwili pomiędzy płonącym szpitalem i siatką drucianą oddzielającą skarpę ulicy Dolnej od płonącego szpitala. Z wnętrza szpitala dochodziły nawoływania i krzyki płonących ludzi. Płomienie huczały. Ogień trawił łatwopalny materiał budynku. Dopadłem siatki, w której wyciągniętymi rękami szukałem jakiegoś przejścia. (...) Znalazłszy się przy narożniku budynku, wychyliłem głowę. Z dala ujrzałem w świetle płonącego szpitala sylwetki Niemców z rozpylaczami w rękach. Schowałem natychmiast głowę i zacząłem się cofać tą samą drogą, czepiając się rozpaczliwie siatki. (...) Nieludzkie krzyki płonących żywcem ludzi zlewały się z szumem pożaru i terkotem broni maszynowej.

W śmierci wybawienie
Dobrowolski piwnicami posuwał się w dół Mokotowa. Zatrzymał go mężczyzna niski, krępy, o skośnych oczach, w mundurze niemieckiego żołnierza. Zaprowadził Polaka do domu, gdzie siedziało dwóch sierżantów. Jeden z nich wymierzył pojmanemu cios. Widząc, że mnie już nic nie uratuje, prosiłem, by mnie zastrzelił. W śmierci widziałem swoje wybawienie. Skąd w swojej pamięci znalazłem tyle słów niemieckich, nie jestem tego w stanie zrozumieć, gdyż w szkole miałem bardzo słabe stopnie z niemieckiego, a później nigdy nie posługiwałem się tym językiem. Niemiec, patrząc na mnie, stanął jak wryty. Pięści mu się rozkurczyły i przyglądał mi się badawczo. Po chwili wskazał krzesło. Usiadłem bez wahania i poprosiłem o papierosa. Niemiec podał mi i zapalił. Gdy zaciągnąłem się, wszystkie ściany i meble zaczęły wokół mnie wirować. Straciłem przytomność.

Potem Dobrowolski został przejęty przez inną grupę żołnierzy wroga albo antyfaszystów, albo przekonanych o beznadziejności dalszej wojny. Dali mu ubranie, buty, nalali wódki. Polak znalazł się wreszcie w szpitalu na ulicy Chocimskiej, z którego został ewakuowany razem z innymi rannymi i chorymi. Z wolna kolumna wozów poruszała się wzdłuż ulicy Puławskiej. Jeszcze raz spojrzałem na gruzy i popiół po spalonym szpitalu, ale już nie myślałem o tej koszmarnej nocy. Myśli moje zaabsorbowane były nie dniem wczorajszym. Zastanawiałem się, gdzie nas wiozą Niemcy i co przyniesie dzień następny. Za kolejką grójecką na szosie zaczęli pojawiać się ludzie. I w miarę jak oddalaliśmy się od Warszawy, ludzi było coraz więcej. Zeskoczyłem z wozu i przez jakiś czas szedłem przy nim, obserwując szosę i wzdłuż niej chodzących ludzi. W pewnym momencie uskoczyłem w bok do rowu, gdzie ukryłem się za jakimiś krzakami. Gdy kolumna wozów przejechała, spokojnie wyszedłem i nawiązałem rozmowę z jakąś kobietą niosącą na plecach duży tobół pościeli. Szła do Pyr, gdzie zamieszkała wraz z mężem, gdy wybuchło powstanie. Mąż jej był tramwajarzem, pracował w zajezdni na Mokotowie. Zaprowadziła mnie do siebie. Mieszkała w jakimś domu po niemieckich osadnikach. Pamiętam, że na sąsiednim domu była tabliczka z nazwiskiem Baer. Przenocowałem u tych miłych i zacnych ludzi. Nakarmili mnie jakąś kaszką miałem dalej czerwonkę i wyprawili w dalszą drogę.(...)".


Ciekawostki:
  Zdjęcie z listopada 2015 r. (własne)
  • róg ul. Puławskiej – Zdrój powstał w 1924 r. dzięki staraniom doktora Stanisława Stypułowskiego, który był wtedy kierownikiem ośrodka zdrowia na Mokotowie. Na polecenie ówczesnych władz Warszawy źródełko ozdobiono odlanymi z brązu płaskorzeźbami trytona (zwanego również delfinem) i warszawskiej syrenki. Po przebudowie w 1928 r. wylotu Dolnej w Puławską dostęp do zdroju się pogorszył. Najgorsze nadeszło jednak w latach 90., kiedy to nad płaskorzeźbami zaczęli się pastwić wandale. Po tym, jak w 1998 r. ktoś po raz kolejny ułamał syrence rękę, płetwę i kawałek miecza, władze dzielnicy oddały rzeźby do konserwacji. Już nie wróciły na miejsce tylko leżą w magazynie i czekają  do czasu ewentualnego remontu lub przeniesienia zdroju w inne miejsce (plany zagłębienia ul. Dolnej w tunelu pod ul. Puławską);
  • Sierpień 2017 r. źródełko jest czynne, płynie woda. 
  • róg ul. Puławskiej – krzyż przydrożny. Zdjęcie wykonane przeze mnie (listopad 2015 r.).

Instytut Moralnie Zaniedbanych Dzieci - ul. Puławska 97




Opis:
~1853 Henryk Marconi. Klasycystyczny. Wystawiony dla pierwszej placówki wychowawczej w Warszawie założonej w 1830 roku z inicjatywy Fryderyka hr Skarbka (do czasu wybudowania tej siedziby Instytut zajmował kolejno różne budynki w mieście). Częściowo wypalony w 1944 roku. Odbudowa 1948-1950 J. Brzeziński dla Państwowego Zakładu Wychowawczego.
Projektanci (związani z historią obiektu, wymienieni w porządku alfabetycznym):

Tzw. Instytut Mokotowski
Instytut Moralnie Zaniedbanych Dzieci został powołany do życia dzięki staraniom Fryderyka hr. Skarbka. Inicjatywa ta została zrealizowana zarówno dzięki wsparciu ze strony osób prywatnych, jak i administracji państwowej. Wzmiankowany Instytut został otworzony z dniem 1 października 1830 r., z założeniem wdrożenia prawidłowego wychowania tzw. „moralne zaniedbanych dzieci”. Znajdował się on w oddzielnym domu, zakupionym na własność Instytutu. W momencie, gdy opuściło już mury tego Instytutu 10 wychowanków, na skutek wydarzeń 1831 r. wielu dobroczyńców i założycieli tej instytucji wyjechało jednak z Warszawy, co wiązało się z szybkim wyczerpaniem funduszy, przeznaczonych na utrzymanie wzmiankowanej instytucji. Miały przecież owe fundusze napływać w formie darów od nieobecnych już po wybuchu Powstania Listopadowego osób.  

Na mocy decyzji Rady Administracyjnej z dnia 23 marca/4 kwietnia 1834 r., korzystając z funduszów, jakie pozostały po nieistniejącym już pierwotnym Instytucie Moralnie Zaniedbanych Dzieci, a także czerpiąc z dobrowolnych składek oraz przy współudziale pomocy rządowej (w formie bezpłatnej dostawy materiałów budowlanych), Rada Opiekuńcza wystawiła budynek przeznaczony dla nowego już Zakładu Wychowania Dzieci Moralnie Zaniedbanych. Stanął on na terenie ogrodu należącego do Domu Przytułku i Pracy w Warszawie , praktycznie w całkowitej izolacji od terenów tego ostatniego ośrodka, gdzie przebywali notoryczni już „włóczędzy i żebracy”. Jedyną rzeczą jaka łączyła oba instytuty była wspólna administracja. W nowo wybudowanym domu zagospodarowano pomieszczenia mieszczące jednocześnie 28 wychowanków, a także przygotowano ubrania i wszelkie niezbędne sprzęty i naczynia. Dopiero po dokonaniu tych wszystkich czynności, reanimowany niejako Instytut/Zakład otworzył formalnie swoje podwoje w dniu 1 stycznia 1835 r. 
Zgodnie z zasadami organizacji i funkcjonowania Instytutu, mogli w nim przebywać ci chłopcy w wieku od 6 do 14 lat, którzy zostali zatrzymani przez policję za włóczęgostwo, żebractwo czy drobne kradzieże. Ośrodek przyjmował też tzw. dzieci zdemoralizowane, które zostały oddane tu przez własnych rodziców czy opiekunów.

Jako Młodzieżowy Dom Kultury przy ulicy Puławskiej 97 placówka istnieje od 1 stycznia 1968 roku.

W dniu 16 listopada 2012 r. odbyło się uroczyste spotkanie pt.: " 150 lat historii Instytutu Moralnie Zaniedbywanych Dzieci, jako przykład działań na rzecz kultury, oświaty i wychowania w Warszawie i na Mokotowie".


Ciekawostka:
  1. W ciągu całego roku 1838 opuściło Instytut ogółem 37 „pensjonariuszy”, spośród których:
a) jedenastu chłopców przekazano do rodziców względnie opiekunów, traktując ich jako osoby które poprawiły w międzyczasie swój charakter,
b) siedemnastu chłopców przekazano „do terminu” odbywanego u majstra, względnie umieszczono ich w domach prywatnych w charakterze służących,
c) pięciu chłopców przeniesiono do pobliskiego Domu Przytułku i Pracy, traktując ich jako „niepoprawnych” osobników,
d) dwóch chłopców przekazano do Zakładu Wojennych Kantonistów.
e) jeden chłopiec uciekł z Instytutu.
f) jeden chory chłopiec pozostawał poza murami Instytutu, przebywając w szpitalu.

niedziela, 7 lipca 2013

Kat z Mokotowa - zamiast kolejnego miejsca, miłej lektury

 Kat z Mokotowa
 Zdj. z albumu Jacka Pawłowicza przedstawiające Piotra Śmietańskiego

W 2003 r. Instytut Pamięci Narodowej rozpoczął śledztwo, które miało doprowadzić do skazania osób odpowiedzialnych za śmierć rotmistrza Witolda Pileckiego, bohatera całego europejskiego ruchu oporu w latach II Wojny Światowej, to zostało ono wkrótce umorzone głównie z powodu śmierci poszukiwanych osób.  
Spośród obecnych na egzekucji:
zastępcy naczelnika Wiezienia Mokotowskiego Ryszarda Mońki,
prokuratora Naczelnej Prokuratury Wojskowej Stanisława Cypryszewskiego,
lekarza Kazimierza Jezierskiego,
ks. Wincentego M. Martusiewicza,
oraz dowódcy plutonu egzekucyjnego,
przesłuchany został jedynie Ryszard Mońko.
Pozostałe osoby nie zostały w tej sprawie przesłuchane, bowiem jak ustalono:
Stanisław Cypryszewski zmarł 19 lutego 1983 roku w Warszawie,
Kazimierz Jezierski zmarł 24 czerwca1994 roku w Podkowie Leśnej,
ksiądz Wincenty Martusiewicz – zmarł 12 marca 1969 roku w Warszawie.
O powyższych faktach informował prokurator Bogusław Czerwiński, szef warszawskiego pionu śledczego Instytutu Pamięci Narodowej.

Nigdy jednak nie ustalono, co stało sie z Piotrem Śmietańskim. To Piotr Śmietański, dowódca plutonu egzekucyjnego w Więzieniu Mokotowskim w latach 1948-49, był osobą bezpośrednio odpowiedzialną za wykonanie wyroku śmierci na rotmistrzu Pileckim. Piotr Śmietański, urodził się 27 czerwca 1899 roku, był funkcjonariuszem Urzędu Bezpieczeństwa, zwanym „Katem z Mokotowa”. 17 stycznia 1945 roku został funkcjonariuszem sekcji VII wydziału I Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie w randze wywiadowcy. Od lipca pełnił funkcję referenta w sekcji specjalnej, od 1 stycznia 1946 roku oddziałowego, od lutego wywiadowcy w sekcji 1 (realizacja) wydziału IV A (śledczego) a od 3 sierpnia 1946 roku agenta zaopatrzenia w wydziale gospodarczym. Od 1 lutego 1947 roku pozostawał do dyspozycji szefa i w randze starszego sierżanta był dowódcą plutonu egzekucyjnego w Więzieniu Mokotowskim w Warszawie. Był „jednoosobowym plutonem”, osobiście uśmiercał skazańców strzałem w tył głowy. W okresie stalinowskim był wykonawcą wyroków śmierci na wielu żołnierzach podziemia niepodległościowego, „żołnierzach wyklętych”, byłych żołnierzach Armii Krajowej, w tym m.in. na bohaterskim komendancie Hieronimie Dekutowskim, ps. „Zapora”. Bywało, ze mordował wielu ludzi w ciągu jednego dnia. 25 maja 1948 roku wykonał wyrok śmierci na rotmistrzu Witoldzie Pileckim. Za pozbawienie życia więźnia otrzymywał on tysiąc złotych, podczas gdy pensja nauczycielska w tym okresie wynosiła sześćset złotych. Od 1 września 1948 roku do śmierci pracował jako oficer do zleceń w wydziale ogólnym Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie. 9 lat temu rozpoczęto poszukiwanie osób, które wraz z „Katem z Mokotowa” doprowadziły do śmierci Witolda Pileckiego, nigdy jednak nie udało się dotrzeć do Śmietańskiego. Stwierdzono, że wszystkie dane personalne dotyczące „Kata z Mokotowa” zostały …usunięte z oficjalnych archiwów rządowych!
Osoba ta …zniknęła zarówno z polskiej ewidencji kadrowej, jak i PESEL. Nie figuruje w ewidencji m.in. Departamentu Kadr Ministerstwa Obrony Narodowej, ewidencji Wydziału Kadr Centralnego Zarządu Służby Więziennej, Centralnego Archiwum Wojskowego, Archiwum Wojsk Lądowych i jego trzech filii, Biura Ewidencji i Archiwum b. Urzędu Ochrony Państwa oraz  Biura Ewidencji i Archiwum Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Biura Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów Instytutu Pamięci Narodowej.
Osoba o wskazanym wyżej imieniu i nazwisku nie figuruje w bazie PESEL w Polsce (w interesującym przedziale wiekowym) – mówi prokurator Bogusław Czerwiński.
Wobec tego śledztwo zostało wstrzymane w 2004 r.
Zdjęcie starszego sierżanta Piotra Śmietańskiego, po raz pierwszy opublikowano w albumie Jacka Pawłowicza Rotmistrz Witold Pilecki 1901–1948 (Wydawnictwo Instytutu Pamięci Narodowej, 2009 rok). Co do śmierci Śmietańskiego pojawiły się dwie, niepotwierdzone informacje. Według Tadeusza Płużańskiego, znawcy podziemia antykomunistycznego, Śmietański wyemigrował z Polski do Izraela w 1968 roku. Natomiast według ustaleń Instytutu Pamięci Narodowej zmarł na gruźlicę w lutym 1950 roku.
Urodzony w roku 1899 Śmietański z całą pewnością już nie żyje, jego działalność bez żadnych wątpliwości można uznać za zbrodniczą. Natomiast fakt dosłownego „wyczyszczenia” wszystkich archiwów z całą pewnością powinien znaleźć się także dzisiajw zainteresowaniu prokuratury. Jeśli postępowanie nie zakończyłoby się skazaniem konkretnych osób to trzeba napiętnować przestępstwo.
Zachował się protokół wykonania wyroku śmierci na Witoldzie Pileckim z podpisem Śmietańskiego (ostatni).

Sanktuarium św. Andrzeja Boboli



Sanktuarium św. Andrzeja Boboli w Warszawie – kościół – sanktuarium pod wezwaniem św. Andrzeja Boboli znajdujące się u zbiegu ulic Boboli i Rakowieckiej (pod numerem 61) w warszawskiej dzielnicy Mokotów.
Parafia erygowana 20 grudnia 1952 r. przez abp. Stefana Wyszyńskiego z części parafii św. Michała na Mokotowie i św. Szczepana na Mokotowie. Dekret erekcyjny wszedł w życie 1 stycznia 1953 r. Przez pierwsze lata parafia korzystała z kaplicy w jezuickim Domu Pisarzy istniejącej od 1935 r.
Kościół pw. św. Andrzeja Boboli, zbudowany w latach 1980-1988 wg projektu arch. Bohdana Madejowskiego przez ojców jezuitów. Poświęcony 17 kwietnia 1988 r. przez kard. Józefa Glempa w 50. rocznicę kanonizacji św. Andrzeja Boboli.

Procesja z relikwiami św. Andrzeja Boboli (1938 r.)
 Relikwie
Św. Andrzej Bobola był polskim jezuitą i misjonarzem. Został pojmany 16 maja 1657 r. przez kozaków. Za to, że odrzucał błędy schizmatyków i z wielkim pożytkiem głosił wiarę katolicką, zamęczono go w okrutny sposób na śmierć w rzeźni w Janowie Poleskim.
20 czerwca 1938 r. Umieszczenie relikwii św. Andrzeja Boboli w kaplicy Jezuitów w Domu Pisarzy.
W dniu 16 maja 2002 r. św. Andrzej Bobola, dekretem Stolicy Apostolskiej z dnia 13 III 2002 r. został ogłoszony Patronem Polski.

 Ciekawostki:
  1. W kościele znajdują się witraże autorstwa Teresy Reklewskiej;
  2. Przed sanktuarium znajduje się krzyż, przewieziony z Fabryki Samochodów Osobowych na Żeraniu, który zagrożony był zniszczeniem po ogłoszeniu stanu wojennego 13 grudnia 1981 r.

czwartek, 4 lipca 2013

Skwer Stanisława Broniewskiego "Orszy"

Skwer Stanisława Broniewskiego "Orszy" (dawniej plac Stachiewicza) – skwer położony między ul. Różaną, ul. Puławską i ul. Dąbrowskiego.
Pusta przestrzeń w tym miejscu, w widłach ul. Puławskiej, ul. Różanej i ul. Szustra, została zaplanowana już w latach 30. XX wieku i miała nosić nazwę plac Stachiewicza, nawiązując zapewne do Juliana Stachiewicza, historyka wojskowości i generała Wojska Polskiego. Jego imię nosił również pobliski zespół szkół przy ul. Różanej. Plac został obudowany kamienicami od strony południowej i zachodniej, sam jednak nie został w pełni uporządkowany. Dopiero po wojnie zorganizowano tu skwer, a pozostałe pierzeje zabudowano. Usunięto patrona placu, który nigdy szerzej nie zaistniał na planach miasta, pozostawiając skwer bezimiennym. Obecną nazwę, skwer Stanisława Broniewskiego, uzyskał on 28 maja 2009 r. na mocy uchwały Rady Miasta nr LVI/1703/2009, odwołując się do Stanisława Broniewskiego "Orszy", ekonomisty i naczelnika Szarych Szeregów, który mieszkał w pobliżu przy ul. Grażyny.
Na skwerze znajduje się tablica upamiętniająca łączniczki i sanitariuszki Armii Krajowej, które niosły pomoc rannym żołnierzom podczas powstania warszawskiego, w szczególności Ewę Matuszewską „Mewę”. Tablicę odsłonięto w październiku 2010 r. 
 Ciekawostki:
  1. Na terenie skweru znajduje się restauracja Osteria Limoni Canteri;
  2. Ulokowane od ul. Dąbrowskiego miejsce Warburger, można skonsumować np. Kacburgera.

Kamienica (+ Tablica Tchorka)- ul. Sandomierska 23 (róg ul. Rakowieckiej)

U zbiegu Sandomierskiej i Rakowieckiej stoi 5-cio kondygnacyjna, narożna kamienica, wystawiona w stylu eklektycznym dla mistrza piekarskiego Karola Alfreda Tschirschnitza, około 1906 r.



Pierwotnie kamienica miała trzy ozdobne szczyty, umieszczone nad głównymi osiami. Zostały one usunięte podczas powojennej odbudowy – budynek bowiem podczas Powstania Warszawskiego, został poważnie uszkodzony.
Rok 1906, to nie jest jednak jedyna data związana z tym budynkiem. Bowiem wcześniej, w 1898 r. na terenie obecnej posesji Sandomierska 23, Tschirschnitz, za namową swojej żony Sabiny z Wandlów pochodzącej również  z rodziny piekarzy, wybudował piekarnię, której relikty do dziś przetrwały w oficynie, w podwórzu kamienicy.

Jest wielce prawdopodobne, że oprócz samej piekarni wybudowana została również niewielka piętrowa kamienica, która posłużyła, jako "baza" dla tej z 1906 r. Ślady po tej rozbudowie widać, jeśli uważnie wpatrzy się w poziome podziały na elewacji. Między pierwszym, a drugim piętrem biegnie charakterystyczny gzyms, z reguły stanowiący pozostałość po linii stropu starszego budynku.

Tablica Tchorka.
Tablica upamiętnia ofiary zbrodni popełnionej przez Niemców w czasie powstania warszawskiego. 4 sierpnia 1944 żołnierze Waffen-SS z koszar Stauferkaserne, wsparci przez spieszonych żołnierzy Luftwaffe z koszar przy ul. Puławskiej, przystąpili do pacyfikacji domów przy ulicy Rakowieckiej i na sąsiednich ulicach. W kamienicy przy ul. Sandomierskiej 23 zastrzelono wówczas ok. 9 polskich cywilów. W gronie ofiar znalazły się dwie ranne dziewczyny, które pozostawiono w podpalonym budynku, aby spłonęły żywcem. (Źródło: Motyl i Rutkowski 1994, s. 143–144.).

Poniżej zdjęcie małej tabliczki informującej, kto zajmuje się tablicą Tchorka.


Ciekawostki:
  1. W latach międzywojennych firma Tschirschnitza miała pięć sklepów na Śródmieściu oraz drugą piekarnię przy ul. Lewickiej 18. 
  2. Od ulicy Sandomierskiej wywodzi się nazwa chleba sandomierskiego, którego proces wytwarzania został opatentowany. Piekarnia działała jeszcze dość długo po II wojnie światowej, jako placówka uspołeczniona.

    Aktualizacja.
Poniżej zamieściłam zdjęcia wykonane przeze mnie pod koniec czerwca 2016 r.(od strony podwórza).

Zaczynam od oficyny.
Brama, wejście na klatkę schodową. Ujęcie robione oczywiście z podwórza w stronę ul. Sandomierskiej.
Takie dwie tablice zostały umieszczone w bramie, niedaleko wejścia do jednej z klatek schodowych.

środa, 3 lipca 2013

Budynek Wedla - ul. Puławska 28


 Źródło: "Dzieje Mokotowa" z 1972 r..

Równie pięknej kamienicy z lat 30-tych próżno szukać w całej Warszawie. Płaskie dachy, zaokrąglony narożnik kojarzyć się mogą nieco z sylwetką statku dryfującego w przestrzeni miejskiej. Budynek zbudowany dla króla czekolady Emila Wedla w 1936 r. uchodzi za podręcznikowy przykład warszawskiego funkcjonalizmu. Jest dziełem Juliusza Żurawskiego.
W formach zewnętrznych budynku łatwo doszukać się inspiracji twórczością słynnego architekta francuskiego Le Corbusiera. Budynek do lat 70-tych miał w części niezabudowany parter, wsparty na słupach konstrukcyjnych, horyzontalne pasy okien, płaski dach i możliwość dowolnego kształtowania mieszkań. Przez parter od ulicy widać było pełen uroku ogród ożywiony niegdyś małym basenem i rzeźbami. Pustka na parterze miała przed wojną swoje uzasadnienie. Szykowano się do przyszłej wojny i sądzono, że nieprzyjaciel będzie na miasto zrzucał bomby z gazami trującymi. Niezabudowany parter miał ułatwiać przewietrzanie ulic.
Niżej zaś znajdziemy wejście do sklepu o marmurowych ścianach i wnętrzu niemal niezmienionym od chwili powstania gmachu.

Jedną z cech charakterystycznych budynku jest kratownica umieszczona na dachu, na której niegdyś znajdował się neon firmy E. Wedel. Zgodnie z duchem stylu międzynarodowego, budynek nie miał zdobień zewnętrznych (poza płaskorzeźbą Tygrys Stanisława Tomaszewskiego). W środku oraz na podwórzu znajdowało się wiele dzieł sztuki, m.in. rzeźby Stanisława Tomaszewskiego czy obraz Zofii Stryjeńskiej Taniec góralski.
Taniec góralski

Budynek był bardzo dobrze wyposażony, miał eleganckie windy, chromowane  skrzynki pocztowe, spalarnie śmieci, zbiorczą antenę radiową, a klatki schodowe wyłożone były ozdobną terakotą.
W latach 60. XX w. parter budynku został zabudowany i umieszczono w nim sklepy, a ogród, wraz ze znajdującymi się tam rzeźbami, zniszczono.
Do renowacji, przeprowadzonej w 2008 roku, na elewacji widoczne były ślady kul z czasów II wojny światowej. Podczas remontu użyto tynku sprowadzonego z Niemiec o składzie niemal identycznym z oryginalnym. Mimo to skucie oryginalnej elewacji oraz ogólny efekt renowacji wywołały liczne kontrowersje.
Pierwszy od 70 lat remont elewacji polegał głównie na wymianie tych tynków. Wspólnota Dom Wedla wystarała się o 670 tys. zł miejskiej dotacji (79 proc. kosztów robót). Projektant remontu Leszek Tischner twierdził, że wszystkie tynki trzeba było skuć, bo odpadały od ścian. Nowe miały być identyczne.

 Dom Wedla przed remontem



Dom Wedla po remoncie

Ciekawostka:
  1. Znalazłam ofertę sprzedaży jednego z mieszkań z I-ego piętra. Metraż: 71 mkw, 3 pokoje za cenę 820 000 zł.
  2. Druga oferta już nieaktualna, ale bardzo ciekawa. Piętro III, metraż 88 mkw, do remontu, cena 940 000 zł. Podano czynsz przy założeniu, że będzie mieszkać jedna osoba: 760 zł. Mieszkanie składa się z 4 pokoi, kuchni, służbówki, łazienki z oknem, wc oddzielne również z oknem, przedpokoju przy wejściu do mieszkania i przedpokoju przy sypialniach. Wysokość mieszkania 3 m.

Krasnoludek przy ul. Madalińskiego 3/5



Po wprowadzeniu stanu wojennego, ściany i mury budynków w całej Polsce pokryły znaki wolnościowe. Przedstawiciele reżimu komunistycznego postanowili oczywiście zamalować przypominające o sprzeciwie wobec władzy napisy. W ten sposób zamiast haseł zagrzewających do walki na fasadach budynków pojawiły się szpecące czarne plamy. Na nich właśnie przedstawiciele ruchu Pomarańczowa Alternatywa malowali krasnoludki. Podobnych rysunków na terenie całego kraju powstało około tysiąca. Ten przy ul. Madalińskiego 3/5 pojawił się na czarnej plamie pokrywającej znak Solidarności Walczącej. Namalował go lider Pomarańczowej Alternatywy - Waldemar "Major" Fydrych. Autor rysunku twierdzi, że to jedyny rysunek krasnoludka jaki ocalał.

wtorek, 2 lipca 2013

Park Morskie Oko - legendy

 Staw widziany od ul. Puławskiej
Zdjęcie wykonane przeze mnie w kwietniu 2017 r. (deszczowo). Ujęcie z ul. Dworkowej.

Trochę luźniejszy temat o krążących historiach wokół stawu położonego przy ul. Puławskiej w Parku Morskie Oko:
  1. podobnież podczas tzw.: wyzwolenia Warszawy w stawie utopił się rosyjski czołg, który zbliżał się tak szybko ul. Puławską, że kierowca prawdopodobnie nie zauważył skarpy i wpadł do wody;
  2. był pomysł przedłużenia ul. Madalińskiego przez sam środek parku;
  3. inna z legend głosi, że w miejscu obecnego zbiornika wodnego zapadły się stojące tam zabudowania;
  4. po II wojnie światowej próbowano zasypać staw gruzami z Mokotowa - jak obecnie można się przekonać bezskutecznie;
  5. cyt. za p. Kasprzyckim w "Korzeniach miasta" Morskie Oko jest wyrobiskiem starej dziewiętnastowiecznej cegielni i ze źródeł wynika, że była to jedna z pierwszych cegielni i powstała ok. 1854 r. na terenach dzierżawionych od Franciszka Szustra;
  6. jest zasilane podziemnym źródłem;
  7. ma podwójne dno;
  8. w latach 80-tych utopiło się w nim trzech chłopaków (jeden z nich był synem dygnitarza), co za tym idzie wypompowano wodę, ale udał się ten zabieg tylko na jakieś półtorej do dwóch metrów.Wystawały wtedy z dna kawałki rzeźbionych elewacji z danych mokotowskich kamienic, stare miski, garnki i inne żelastwo.
    Płetwonurkowie nic nie znaleźli, bo podobno twierdzili, że jeziorko jest głębokie na 18-20 metrów i  dno ma kształt lejka, który zwęża się gdzieś na głębokości 6-7 metrów, a następnie ponownie rozszerza się głębiej. Stąd w tej głębszej części panują egipskie ciemności;
  9. innym razem ekipa płetwonurków zbadała podwodne tereny i okazało się, że na głębokości 6 metrów jest tutaj wodny lejek i pod spodem jeszcze jedno jezioro. Po tym odkryciu, ze względów bezpieczeństwa, zlikwidowano ślizgawkę, którą robiono tu każdej zimy;
  10. podobnież w stawie utopił się też wóz z koniem (nie jeden?), ponieważ między Puławską, a skarpą był usytuowany bazar (w latach 50-tych po wojnie) i stawiano wozy wraz z końmi tyłem do stawu. Efekt był taki, że jak koń się cofnął to wóz pociągał go za sobą i spadał ze skarpy do wody.

Willa Chowańczaka - ul. Morskie Oko 5

Willa Arpada Chowańczaka – dawna, zaniedbana willa położona przy ul. Morskie Oko 5 (dawniej ul. Puławska 61). Zachowaniem zaniedbanej willi interesuje się rodzina Chowańczaków zamieszkała w Buenos Aires w Argentynie.
Zdj. z archiwum Marty Chowańczak

Budynek powstał w 1928 r. dla "króla futer" Arpada Chowańczaka.

Firma Chowańczaka uchodziła za jedną z najlepszych w kraju, a wśród klientów sklepu przy Krakowskim Przedmieściu 17 byli między innymi: Ignacy Mościcki, Pola Negri czy ambasador Józef Potocki. Futra eksportowano do Chin, Kanady, USA, Wielkiej Brytanii. W szczytowym okresie istnienia firma Arpada Chowańczaka mieszcząca się na ul. Puławskiej 61, zatrudniała ok. 500 osób. Po wojnie futrzarskie imperium A.Chowańczak & Swie straciło na znaczeniu i przestało istnieć. Podczas powstania warszawskiego miejsce to zostało zdobyte 6 sierpnia przez 3. Pluton I Pułku Szwoleżerów pod dowództwem por. Aleksandra Tyszkiewicza "Górala", a potem, bohatersko bronione, dzięki czemu gmach nigdy nie został zdobyty, pomimo jednego zabitego i wielu ciężko rannych. Willa stanowiła również punkt konspiracji przed powstaniem, ówczesny właściciel Jan Daniel Chowańczak z własnych środków skupował dla powstańców broń. Jego zasługą było ukrywanie w swojej willi swoich pracowników, wielu z nich było żydowskiego pochodzenia.
Również z archiwum M. Chowańczak


Z willą wiąże się skromny wątek romantyczny. Młoda kobieta, o imieniu Hanka, która znalazła tu schronienie, została zastrzelona nocą, gdy wyszła w białej koszuli do ogrodu po kwiaty, a to dlatego, bo pokochała jednego z Powstańców i chciała mu podarować piękne róże z ogrodu. 

Obecnie willa znajduje się w rękach prywatnych i jest zaniedbana.

Stołeczny konserwator zabytków w 2005 r.  wszczął postępowanie o wpisaniu willi na listę obiektów zabytkowych w celu uniemożliwienia właścicielowi terenu rozbiórki budowli, po wielu odwołaniach i kilku latach osiągnięto cel i willa została wpisana na listę obiektów zabytkowych.
15 kwietnia 2009 r., podczas pożaru, zniszczeniu uległ dach oraz poddasze willi. Po pożarze miasto przekazało sprawę do prokuratury, podejrzewając popełnienie przestępstwa poprzez podpalenie zabytkowego budynku. Po raz kolejny budynek podpalono 29 września 2010 r., jednak tym razem uszkodzenia budowli były niewielkie. Willa nadal niszczała, jednak w 2011 r. pojawiła się nadzieja na nowego inwestora, który być może będzie chciał odrestaurować budynek. Ostatecznie w styczniu 2012 r. dotychczasowy właściciel wystawił willę na sprzedaż, którą w listopadzie nabyła spółka Andrzeja Piliszka – ma on zamiar zrewaloryzować willę, odtworzyć dawny wystrój wraz z dachem i stolarką. Rodzina nowego właściciela zamieszka w odremontowanej willi, zaś na sąsiednich działkach mają powstać nowe budynki.

Ciekawostki:
- w latach 90tych na korytarzu na parterze miało miejsce zabójstwo - obywatel potraktował kolegę nożem; 
- Zielony wartburg należał do jednego z mieszkańców kamienicy;
- w 2002 r. mieszkało około 8 rodzin;

- do 2003 r. w kamienicy mieszkali lokatorzy;
- kwiecień 2013 r. dotacja miasta, to zaledwie 35 proc. pieniędzy, które pochłonie remont dachu, ale w kolejce czekają też inne zabytki. Za 113 tys. zł miejskiego dofinansowania odtworzona zostanie więźba i pokrycie dachu, który zawalił się cztery lata temu wskutek pożaru. Wykonane zostaną również pionowe izolacje i poziome ściany fundamentowe.
=script> async src="//pagead2.googlesyndication.com/pagead/js/adsbygoogle.js">